Tytuł nawiązuje do starego kawału. Znany muzyk po śmierci trafia do nieba, gdzie spotyka wokalistę U2. Zaskoczony zwraca się z pytaniem do najbliżej stojącego świętego: "Nie wiedziałem, że on umarł". - "Ależ skąd - odpowiada tamten - to tylko Bogu wydaje się, że jest jak Bono". Po obejrzeniu trójwymiarowego koncertu "U2 3D" wiemy już na pewno, że Bóg wiedział co robi. Przyznam się. Jestem fanem U2. A prawdziwy fan zawsze jest w swoim uwielbieniu nieumiarkowany i przesadny. Tak więc nie będę się nawet starał silić na obiektywizm. Film Catherine Owens i Marka Pellingtona jest po prostu zapisem koncertu z trasy grupy po Ameryce Południowej. Tej samej, w ramach której supergrupa z Dublina wystąpiła w 2005 roku na genialnym koncercie w Chorzowie. Ci, którym nie udało się wtedy dotrzeć na miejsce, trafili na unikalną okazję, by nadrobić to doświadczenie w najbliższym kinie. I tu małe sprostowanie - określenie "po prostu zapis koncertu" jest bardzo mylący. "U2 3D" to bowiem zgodnie z tytułem multimedialny show wykorzystujący najnowsze osiągnięcia filmowej techniki, by pozwolić uczestniczyć nam w prawdziwej rockowej uczcie. Wykorzystanie technologii 3D, praca dziesiątek kamer, szalony, ale przemyślany montaż - pozwalają zapomnieć, że siedzimy w kinie. I to nie tylko, co ważne, fanom irlandzkiej grupy. Ten show naprawdę robi wrażenie - dzięki trójwymiarowym okularom i wspomnianym zabiegom, możemy być zarówno na scenie, by zaśpiewać (no prawie) razem z Bono "City of blinding lights", by za chwilę przenieść się w sam środek rozszalałej widowni. Oczywiście podobne zabiegi znamy już z kina, ale w połączeniu z koncertowym szałem i niezwykłą charyzmą lidera U2 tworzy to naprawdę wybuchową mieszankę. Film w Polsce pokazywany jest w sieci IMAX, jednak można go zobaczyć także w normalnych kinach, jeżeli tylko wyposażone są w multimedialne projektory. To o tyle ważne, że gdy film zniknie z kin, podobne emocje bardzo trudno odtworzyć będzie w domu. I pozostanie to co zawsze - wyprawa na najbliższy koncert plenerowy, choć po "U2 3D" ta perspektywa wydaje się jakoś dziwnie mało kusząca.